Ponieważ za ostatnim razem odzew, zwłaszcza negatywny, okazał się przejmująco intensywny postanowiłam pokazać jeszcze jednego Darka, oczywiście maskuję tytuł bo zaraz wywalą. To klasyk Dariusza z 1980, który po dziś dzień pozostaje przyćmiony przez wiadomo jaki tytuł z 77 ale wart jest reodkrycia. Jeśli kiedykolwiek horror miał cokolwiek wspólnego z poezją to właśnie ten film jest tego przykładem. Logika i racjonalność nie odgrywają tutaj doniosłej roli, (co podkreślam, bo wiele razy spotykałam się z oburzonymi odbiorcami którzy zarzucają filmowi niezrozumiałe zachowania i motywacje bohaterów, oh, zawsze powtarzam, że ludzie mają moim zdaniem bardzo problematyczne podejście do sztuki w ogóle) jak zwykle u Darka film to w dużej mierze marzenie senne, z własną logiką, z własnym układem czasowo - przestrzennym, własną symboliką, sen w którym jak zwracają uwagę psychoanalitycy jest się najbardziej sobą, bardziej niż w życiu na jawie, bo forsowana racjonalność tego ostatniego nie ma decydującego głosu. I tak też ten obraz należy oglądać. Nie będę streszczać fabuły bo to zbędne, jak zwykle w giallo zresztą fabuła schodzi na trzeci plan, chodzi o ekscytujące sprzęgniecie obrazu z dźwiękiem, wysmakowane zużytkowanie kolorów, artystycznie nieprzeciętne sceny zabójstw itd. Tak jak uprzednio uprzedzam, ludzie niewprawieni w tym gatunku przeżyją szok, znudzenie, zirytowanie, ludzie obeznani z giallo i art house poczują się jak gdyby przywdziali dobrze dopasowaną rękawiczkę, tak, najlepiej tę noszoną przez mordercę. Akcent polityczny: napatoczyłam się na datowany jeszcze sprzed metoo raport opiewający różnice w udziale grup wykluczonych w hollywoodzkim przemyśle filmowym, oczywiście podkreślający szalone dysproporcje między jedną rasą i płcią a inną itd dane i ich interpretacje ciągną się na dziesiątkach stron, z takimi raportami jest taki problem, że posługują się w dużej mierze faktami, a z tymi nie da rady dyskutować, jest tak i nie inaczej, ale fakty te są tak gruntowanie wyzute z kontekstu, że stają się irrelewantne. Np. donosi się, że przeciętna kariera kobiety reżysera w hollywood przypada na jej lata 30-60, natomiast mężczyzny już 20-70. Wniosek: SEKSIZM!!! BARIERY!!! MIZOGINIA!!! rzecz w tym, że sprowadzanie wszystkiego do jednej przyczyny to oczywisty redukcjonizm i bardzo logiczne powody ewentualnej krótszej kariery kobiety w filmie typu: mniejsza determinacja, chęć spędzania czasu z rodziną, kłopoty zdrowotne itd zostają starannie pominięte na rzecz ideologicznych frazesów. Cóż.. żadna nowość, ale chciałam zwrócić na to uwagę. Miałam też zamiar pisać coś o Staśko, ale skończył się proces przetwarzania filmu więc rezygnuję, udanego seansu życzę :)
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki.