Skrajności
Każdy patrzy na mnie i nikt nie zmieni zdania
Jesteś ćpunem uzależnionym od grania na scenie
Mówią chłopcze udaj się na leczenie
Bo masz chore pragnienia nikt ci nie da rozgrzeszenia !
Tłumy wyzywają tłumy wiwatują
Niech się kurwa w końcu zdecydują,
Wywołuje duchy, mam cholernie tego dość
Nie skrzywdziłbym nawet muchy i wybiłbym całą ludzkość !
robię ruch, Jestem jakbym był we dwóch,
coś w środku mnie ze mną się kłóci, Głos nie potrafię go z siebie wyrzucić !
Mógłbym was wszystkich pokochać i wszystkich znienawidzić
Nikt nie potrafi przewidzieć co zaraz właśnie zrobię
Nie próbuj mnie zamknąć i tak się uwolnię !
Ref.
tu nie ma lekkości, paranoja
Gdy pojawiają się kolejne skrajności, paranoja
a może swej dobroci się pozbędę,
tak byłoby najlepiej
ucieknę w głąb siebie,
głęboko, coraz głębiej.
Odległości od normalności
Jak od ziemi Neptun
Wyglądam jak ćpun
Ale nie jestem ćpunem
Jestem żywiołowym człowiekiem-tajfunem
Zmiatam wszystko co jest na mojej drodze
W mojej głowie ukrop więc cały czas się poce
Wyglądam jak ćpun który jest tajfunem
Więc może jednak chciałbym zostać ćpunem
Wyjętym z pod prawa dzikusem
Choć w moich oczach bije dobroć jakbym był Jezusem
Ref.
tu nie ma lekkości, paranoja
Gdy pojawiają się kolejne skrajności, paranoja
a może swej dobroci się pozbędę,
tak byłoby najlepiej
ucieknę w głąb siebie,
głęboko, coraz głębiej.
Wyglądam jak ćpun
Ale nim nie jestem
moje zmęczone oczy
Mogą być manifestem
Mojej wrażliwości
Choć Wcale jej nie chce
To są moje skrajności
Te życie na kresce
Między dobrą i złą naturą
Nie jestem człowiekiem,
stałem się karykaturą?
Ty jesteś psem, psychotycznym skrzekiem
więc uciekam w ciemności
jak Zeus rozświetlam ciemności piorunem
jestem ****** ćpunem?
****** ćpunem
Jestem pięknym ćpunem
Bo mam piękny umysł
Jestem pięknym ćpunem
Z oczami Jezusa
masz mnie za wirusa (Hiv !)
Który ma ****** skrajności
Proszę Cie daj mi (dziś !) szanse
Dojść do normalności
Gdy wykręcę ci kark, nie spodziewaj się czułości
Ref.
tu nie ma lekkości, paranoja
Gdy pojawiają się kolejne skrajności, paranoja
a może swej dobroci się pozbędę,
tak byłoby najlepiej
ucieknę w głąb siebie,
głęboko, coraz głębiej.
Tych uczuć niszczące ilości, falami zalewają mnie nieszczęsne skrajności
W świadomości poczucie zatraconej osobowości,
hołubione jegomości bawią się pośród przyjemności
Próbuję zasmakować losu łaskawości, ale wiem że nie przedrę się do swojej normalności
I z wysokości patrzę na otaczający mnie świat, czy to poczucie wielkości czy bezradności
Że żebrak wszedł w posiadanie złotych szat, tu nie ma lekkości
Gdy pojawiają się kolejne skrajności,
a może swej dobroci się pozbędę,
tak byłoby najlepiej
ucieknę w głąb siebie,
głęboko, coraz głębiej.
robię ruch, Jestem jakbym był we dwóch,
coś w środku mnie ze mną się kłóci, Głos nie potrafię go z siebie wyrzucić !
Mógłbym was wszystkich pokochać i wszystkich znienawidzić
Nikt nie potrafi przewidzieć co zaraz właśnie zrobię
4x Nie próbuj mnie zamknąć i tak się uwolnię !
Wywołuje duchy, mam cholernie tego dość
Nie skrzywdziłbym nawet muchy i wybiłbym całą ludzkość !
Wywołuje duchy, mam cholernie tego dość
Nie skrzywdziłbym nawet muchy i wybiłbym całą ludzkość !
Wywołuje duchy, mam cholernie tego dość
Nie skrzywdziłbym nawet muchy i wybiłbym całą ludzkość !
Wywołuje duchy, mam cholernie tego dość
Nie skrzywdziłbym nawet muchy i wybiłbym całą ludzkość !!!!
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki.