No cóż, lepiej późno niż wcale. Supana nareszcie zrozumiał, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Słowa Houtarou po wielkiej bitwie chyba w końcu dotarły do fioletowego uparciucha i teraz ujarzmił swoje czarne płomienie, które stały się srebrne. Dzięki temu zyskał nową formę i pokonał wreszcie Gigista. Ale potem zrobiło się smutno i prawie się rozpłakałam, gdy Gerion znienacka zestrzelił Lachesis i chwilę przed śmiercią wyznała Supana'erowi, czego chciała, gdyby została człowiekiem. I poruszający moment, gdy Supana wziął na ręce nieżywą Lachesis i powiedział, że nie jest żadną lalką tylko żywą istotą. Chciało mi się płakać też wtedy, gdy tłum ludzi obrażał i potępiał Houtarou, innych alchemików i Chemie. Nawet gdy pojawili się Sawa, jej tata oraz Seina i Ryo, żeby bronić honoru naszych bohaterów, to ten cały Vtuber Tatchan musiał się wtrącić i wszystko zepsuć. Szokująca scena, gdy Gerion niespodziewanie zjawił się w domu Houtarou. Aż miałam ciarki! Co on miał na myśli, mówiąc o jednym życiu, które bardzo cenił Houtarou? Został jeszcze jeden odcinek, a jedyną, najważniejszą (przynajmniej dla mnie) rzeczą jest to, co się stało z ojcem Houtarou. Już zaczyna mi brakować jednego z ulubionych Kamen Riderów ;)
Odpowiedz