Koleje żelazne rozwijały się w okolicach Jaworzna już w pierwszej połowie XIX wieku. Była to przede wszystkim kolej krakowsko-górnośląska, wybudowana w 1847 roku. Były to również linie o charakterze lokalnym; chociażby ta, która łączyła Szczakową z Maczkami, czy jaworznickie kopalnie połączone z portem rzecznym w Jeleniu, za pośrednictwem którego jaworznicki węgiel trafiał do dalszych odbiorców. Mało kto jednak spodziewałby się, że lokomotywa jeździła także po jaworznickim rynku. Jak to możliwe i jaka była geneza i przebieg tegoż wydarzenia?
Cóż. Należałoby się przenieść tak naprawdę do lat pięćdziesiątych XX wieku. Wówczas to istniała kolej wąskotorowa, która łączyła niewielką kopalnię piasku na Wilkoszynie z szybem na Warpiu. Istniała ona już w latach trzydziestych XX wieku. Za pośrednictwem tejże nitki transportowano do wspomnianego szybu piasek w celach podsadzkowych. Linia ta pokrywała się mniej więcej z osią dzisiejszej ulicy Chełmońskiego.
W latach 1950-1955 zdarzyło się jednak dwukrotnie, że na linii tej zabrakło parowozu. Pamiętać trzeba o tym, że w tamtych czasach kolej jako taka eksploatowana była bardzo intensywnie, a szeroko rozumiany sprzęt kolejowy, w wyniku tejże eksploatacji często się psuł, a więc wymagał remontu czy wymiany. I to właśnie wówczas koniecznym stało się dostarczenie na ową linię wąskotorową nowego taboru. Nie było problemem to, skąd ów tabor zdobyć, tylko to, jak go dostarczyć na miejsce. Zarówno wagonami czy parowozem wąskotorowym, czy wagonikami dysponowały jaworznickie kopalnie, jednak nie istniało wówczas żadne połączenie kolejowe, które wiązałoby nitkę wiążącą Warpie z Wilkoszynem z rejonem ówczesnego Bieruta (dzisiejszy szyb Piłsudski). O ile bowiem dało się na przykład rozkręcić wagoniki i w ten czy inny sposób je przetransportować do miejsca docelowego, o tyle z parowozem był już większy problem. Była to co prawda lokomotywa wąskotorowa, a więc mniejsza od dużych parowozów (podobna do tej, która przez laty stała w parku na Osiedlu Stałym), ale nie dało się jej tak po prostu rozłożyć na części pierwsze i w kawałkach przetransportować tam gdzie należy. Na miejsce musiała być w związku z tym dostarczona w całości. Zastanawiano się wówczas, jak sprostać temu osobliwemu celowi. Ostatecznie postanowiono, że parowóz ów dotrze na miejsce na własnych kołach. Jak to możliwe?
Lokomotywa wąskotorowa, usytuowana niegdyś na Osiedlu Stałym. Taka lub jej podobna, przejeżdżała kiedyś przez jaworznicki rynek (MMJ)
Otóż zdecydowano się na dość nietypowe i niełatwe do wykonania przedsięwzięcie. Parowóz bowiem dojechać miał ze wspomnianego Bieruta na linię dzisiejszej ulicy Chełmońskiego. Postanowiono więc poprowadzić prowizoryczną linię kolejową, po której lokomotywa dotarłaby, tam gdzie trzeba. Linię tą budowano w trzech odcinkach. Poprowadzono ją między innymi dzisiejszą ulicą Sportową, Pocztową, potem linia przecięła na wskroś jaworznicki rynek, a potem biegła pod górkę ulicą Sławkowską, ku miejscu przeznaczenia właśnie. Linię tę budowano w trzech, porównywalnych co do długości odcinkach. Kiedy zbudowano pierwszy odcinek, lokomotywa podjechała przez całą jego długość do miejsca, w których kończyły się tory. Następnie linia, którą lokomotywa zostawiła za plecami, była demontowana i transportowana w częściach przed lokomotywę. Tam skręcano kolejny odcinek, parowóz podjeżdżał ponownie i sytuacja się powtarzała. Tory z tyłu demontowano i skręcano ponownie przed parowozem. I tak łącznie trzy razy. Aż do momentu, kiedy maszyna znalazła się na miejscu. Potem rzecz jasna prowizoryczną nitkę rozkręcono i finalnie zlikwidowano, przez co owe kursy parowozu przez jaworznicki Rynek miały tylko i wyłącznie charakter doraźny i prowizoryczny. Wydarzenie to jednak wzbudzało bardzo duże zainteresowanie, tym bardziej że akcja ta, między innymi pod względem logistycznym, była sporym wyczynem, jak na czasy, kiedy ją przeprowadzano. I pomimo pewnych trudności, które polegały na tym, że w czasie jazdy pod górkę, koła lokomotywy kilkakrotnie buksowały, to jednak cała akcja przeprowadzona została ponoć bardzo sprawnie. A o całym wydarzeniu wspomina w książce pt. Jaworzno minione śp. Bartłomiej Cieszyński, wieloletni pracownik Muzeum Miasta Jaworzna, który jako dziecko był świadkiem całego wydarzenia. Było to wówczas coś niewątpliwie spektakularnego i wyjątkowego (szczególnie dla dzieciaka), a i zapewne dziś byłoby nie lada widowiskiem, po którym (niestety) poza wspomnieniami nie ma już śladu.
Jarosław Sawiak
Materiał pochodzi ze strony https://www.jaw.pl
#jaworzno #jawpl
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki.