Zmożony przytuliłem łeb do podusi i odpłynąłem. Śniło mi się, że coś ważnego, jakieś spotkanie a ja spóźniony. Biegłem przez pola, goniłem jakiegoś gościa jadącego furmanką. Krzyczałem - pomóż! zaczekaj! a on nic, pędził w kurzu drogi, oglądając się z trwogą za siebie. Na skraju lasu zatrzymał się, odwrócił i wyciągną swą żylastą rękę wskazując na ogarnięty burzowymi chmurami nieboskłon, hen na wschodzie.
-LAJW - wyszeptał szeptem głośniejszym od gromu. Szeptem suchym i trzeszczącym jak truchło leżące na popękanej, jałowej, gorącej ziemi.
I zobaczyłem, że spod pomiętej czapki woźnicy spogląda na mnie ogarnięta gorączką twarz Putina. Ręka wskazująca me przeznaczenie drżała
Obudziłem się. Była 20.30.
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki.